Muzyka wygrała z deszczem. EtnoKraków/Rozstaje 2020 / sobota, 22.08 / podsumowanie edycji
fot. Marcin Bałaban
Muzyka wygrała z deszczem EtnoKraków/Rozstaje 2020 / sobota, 22.08 /
podsumowanie edycji Pandemia koronawirusa odmieniła przebieg tegorocznego festiwalu, ale nie spowodowała jego odwołania. Przez ostatnie cztery dni słuchaliśmy w Krakowie świetnej muzyki folkowej, etnicznej z różnych zakątków świata. Zakończył go koncert plenerowy – bardzo udany – mimo opadów deszczu. W sobotni wieczór zakończył się festiwal EtnoKraków/Rozstaje. Przeniesiony z tradycyjnej lipcowej daty na koniec sierpnia. W programie znalazło się tym razem znacznie mniej koncertów niż zazwyczaj, ale mimo wszystko podczas festiwalu usłyszeliśmy mnóstwo świetnej muzyki. Ważne, że, niezależnie od okrojonej formuły, pojawiły się wszystkie charakterystyczne cechy tego tradycyjnego już święta muzyki folkowej, etnicznej, world music w Krakowie. Byli na scenie obok siebie, a czasami i razem, muzycy polscy z zagranicznymi, były nawiązania do tradycji i umiejętne próby nadania jej współczesnego wymiaru. Były utwory dawnych twórców i współczesne kompozycje. Było przede wszystkim święto radości, tolerancji i artystycznego dialogu. Bez ograniczeń Prezentowali swą twórczość wykonawcy bliscy tradycyjnym konwencjom, a więc temu, co od lat opisywane jest na krakowskim festiwalu w kategoriach sceny „in crudo”. Z drugiej strony mieliśmy autorskie interpretacje, improwizacje, własne wizje znajdujące jedynie inspirację w muzyce tradycyjnej, a formy wyrazu odnajdujące w zderzeniu, splątaniu, twórczym połączeniu ze współczesnymi, nowoczesnymi stylami. Wszystko to mieściło się i nadal mieści w zachwycająco pojemnej formule festiwalu EtnoKraków/Rozstaje, w którym kwestia szacunku dla dawnych mistrzów i wcześniejszych pokoleń jest ewidentnym i oczywistym punktem wyjścia do rozumienia współczesnej twórczości, ale nie ogranicza tych artystów, którzy chcą mierzyć się z dzisiejszym językiem, z wrażliwością i gustami współczesnej ambitnej i wymagającej publiczności. Festiwal historyczny Niewątpliwie było to festiwal z pewnych względów „historyczny”. Po raz pierwszy odbywał się z tak ograniczonym udziałem publiczności, choć zarazem dzięki transmisjom internetowym i radiowym trafiał do wielu słuchaczy poza Krakowem. Po raz pierwszy z tak dużym zaufaniem do elektronicznych narzędzi przekazu – streamingu, bezpośredniej transmisji, retransmisji, etc. Po raz pierwszy od lat – poza Kazimierzem. Po raz pierwszy na wszystkie koncerty obowiązywały bilety – i okazało się, że publiczność rozumie czy akceptuje taką okoliczność. Z całą pewnością udało się, warto było podjąć ten wysiłek, to ryzyko. Dało się odnotować sporo ważnych i interesujących przeżyć, każdy z koncertów okazywał się udanym przedsięwzięciem artystycznym – zarówno te klubowe jak i plenerowe; zarówno te podczas których występowali wykonawcy od lat ze sobą współpracujący, jak i te, które miały w sobie pewien element improwizacji. Wolno sądzić, że będzie to festiwal niezapomniany nie tylko ze względu na ograniczenia wynikające z pandemii. Jego podsumowaniem było to wszystko, co działo się w ramach Rozstajów w ostatni dzień tegorocznej edycji. W klubie i w plenerze Sobota rozpoczęła się od warsztatów pieśni perskich, które w samo południe w klubie Strefa poprowadził Dariush Rasouli, znakomity artysta, którego tego dnia mieliśmy jeszcze posłuchać na dużej koncertowej scenie. Dopełnieniem koncertów klubowych, przynoszących często bardziej kameralną muzykę, wymagającą skupienia i zasłuchania, są co roku na Rozstajach koncerty plenerowe. To z jednej strony szansa na spotkanie z niebanalną muzyką dla szerszego grona słuchaczy, z drugiej szansa dla artystów, by zgrać przez nieco szerszą publicznością, spragnioną bardziej swobodnej atmosfery – i dobrej muzyki. Brazylijskie forró Tegoroczną, nową podczas festiwalu lokalizacją dla koncertów plenerowych na Rozstajach okazały się Forty Kleparz. Miejsce to bardzo dobrze sprawdziło się jako przestrzeń dla muzyki świata. Jako pierwsi na scenie pojawili się brazylijscy muzycy z formacji Derico Alves Forró Band, znani już w Krakowie. Lider Derico Alves, grający na akordeonie i śpiewający, w towarzystwie dwóch innych instrumentalistów, dbających przede wszystkim o utrzymanie pulsującego rytmu (na bębnie zabumba i trójkącie), zaprezentował muzykę pełną wewnętrznego ognia – dynamiczną i żywiołową, a zarazem mającą w sobie odrobinę melancholii, sporo wdzięku i mnóstwo wspaniałych melodii. Jak już wskazuje nazwa zespołu, jego członkowie odwołują się do jednego z najpiękniejszych brazylijskich gatunków – forró. Publiczność rozkołysała się wraz dźwiękami płynącymi ze sceny. Zabawa polsko-bałkańska Zgodnie z dobrą tradycją przeplatania wątków międzynarodowych z krajowymi dźwiękami jako kolejni na scenie pojawili się artyści z Polski – członkowie zespołu Sokół Orchestra. Oczywiście, żeby było jeszcze barwniej w ich muzyce pojawiają się obficie wątki „inspirowane tradycjami innych kultur”. Mnóstwo tu ech bałkańskich, z dynamicznymi, rozwibrowanymi brzmieniami instrumentów dętych, z mocnym osadzeniem w rytmie, z żywiołowością i umiejętnością wciągnięcia publiczności do wspólnej zabawy. Do tego jeszcze mocne partie wokalne i zawodowe wykonawstwo, sprawiające, że słuchaczom trudno było się oprzeć takiej propozycji. Perska kontemplacja Po tym dynamicznym, roztańczonym, momentami wręcz przebojowo i popularnie brzmiącym występie Sokół Orchestry nastąpiła radykalna zmiana nastroju. Czekało nas wyhamowanie tempa, inne rozłożenie akcentów, rodzaj kontemplacji, czekały nas finezyjne współbrzmienia. Na scenie pojawiła się irańska grupa Hamdam Trio, prowadzona przez wspomnianego już wcześniej Dariusha Rasouli, grającego na flecie ney. Towarzyszyli mu: Mohsen Hosseini na lutni tar i Arad Emamgholi na bębnach daf i dayereh. W wykonaniu tria słuchaliśmy subtelnej, urzekającej i wyrafinowanej muzyki wystającej z tradycji perskiej. Ich repertuar odwołuje się do twórczości Rumiego – sufickiego mistyka, poety, teologa. Co ciekawe, ta muzyka świetnie zabrzmiała w tych na pozór trudnych plenerowych warunkach. Publiczność przyjęła ją znakomicie, choć upragnione bisy uniemożliwiła zbliżająca się burza. Opóźniła ona też występ kolejnych artystów, a rzęsisty deszcz towarzyszył ich występowi. Na koniec jednak opady ustały, powiedzieć można, że zwyciężyła muzyka. Mistrzowie z Krakowa Owym kolejnym wykonawcą było krakowskie trio Kroke – jedna z najważniejszych grup na polskiej i europejskiej scenie folkowej, ceniona i doceniana daleko poza graniami naszego kraju. Jego członkowie zagrali na koniec tego dnia i na koniec festiwalu. Są oni nie tylko jednym z najszlachetniejszych symboli muzycznego Krakowa, nie tylko dowodem na wciąż wyraźnie słyszalną inspirację tradycją żydowską, ale i otwarci na inne natchnienia. Są również dowodem oryginalności, niesłabnącej weny, grania jednocześnie wyrafinowanego formalnie i technicznie, ale też uduchowionego, inteligentnego, ale i prawdziwie wizjonerskiego; takiego, w którym coś dla siebie odnajdą zarówno koneserzy jak i stosunkowo szeroka publiczność. W repertuarze wieczoru znalazły się i autorskie „hity” napisane przez członków zespołu, takie jak „Usual Happiness” czy „Time”, znalazło się autorskie opracowanie „Piosenki” Jana Kantego Pawluśkiewicza, z repertuaru Marka Grechuty czy wielki tradycyjny przebój „Ajde Jano”. Niezwykle trafny był to wybór na podsumowanie tegorocznych Rozstajów, przynoszących przesłanie dialogu, tolerancji, otwartości, ciekawości świata i drugiego człowieka. Mimo kaprysów pogody do końca koncertu wytrwała spora grupa słuchaczy. Krótki, ale świetny był to festiwal! [Tomasz Janas]
Comments